Komentarze: 0
Dwójka intensywnie śmierdzących zapachem potu strażników ciągnęła na
wpół przytomnego Nimara przez wąski korytarz lochów, oświetlony jedynie
nikłym światłem zatkniętych gdzieniegdzie pochodni. Mijali rzędy cel, z
których słychać było pełne cierpień pojękiwania. Wreszcie otworzyli
jedną z nich i wrzucili go do niej, po czym z głośnym trzaskiem
zatrzasnęli żelazną sztabę na drzwiach i odeszli w stronę wyjścia.
Kingstone rozejrzał się po skrytej niemal w całkowitym mroku celi. Całe
wyposażenie stanowiły dwie słomiane prycze, wiadro na nieczystości,
prosty, drewniany taboret
i pordzewiała miska, zapewne na jedzenie. W kącie dostrzegł też małą
kałużę, której źródłem była woda kapiąca z sufitu, a pod ścianą
zauważył jakiś worek z materiału.
Usiadł wycieńczony na łóżku mając zamiar się położyć, gdy wtem przerwał mu gardłowy głos:
- Ta prycza jest moja. Nie radziłbym.
Nimar rozejrzał się po celi i zorientował się, że to co wcześniej wziął
za worek, było po prostu człowiekiem ubranym w długi brązowy płaszcz z
kapturem. Lata młodości miał już za sobą, a jego twarz znaczyło wiele
blizn. Jednak w jego oczach wciąć płonął młodzieńczy blask, pełen żądzy
przygód. Kingstone podniósł się szybko z pryczy nie chcąc prowokować
nowego współlokatora, z którym spędzi zapewne najbliższe kilkadziesiąt
lat i usiadł na swoim łóżku.
- Nie zauważyłem cię wcześniej. – powiedział. – Długo tu już siedzisz?
- Nie twoja sprawa – odburknął nieznajomy, po czym założył z powrotem kaptur na twarz
i pogrążył się w drzemce.
Nimar nie mając nic ciekawszego do roboty, szybko poszedł w jego ślady,
myśląc o swojej żonie, niecierpliwie oczekującej powrotu męża do domu z
rozprawy, a także o córce, nieświadomej niczego co się wydarzyło...
***
Przez następne dwa dni Kingstone mimo ciągłych prób wypytywania
współlokatora, nie dowiedział się o nim zupełnie niczego, a ten starał
się zachowywać tak, jakby w ogóle go nie zauważał.
Wreszcie po południu Nimar usłyszał kroki obutych w żelazo strażników i
wiedziony nadzieją podbiegł do krat. Skierowali się oni prosto do jego
celi, lecz zamiast oczekiwanej przez niego wieści o ułaskawieniu,
powiedzieli:
- Pozdrowienia od Lorda Rizzena – powiedział jeden z nich uśmiechając
się złośliwie. – Chciał ci on przekazać, że całkiem niezła jest ta
twoja żona, wczoraj całkiem nieźle się bawili. Tylko trochę się rzucała
jak ją przywiązywali do łóżka.
Nimar cały pobladł na twarzy, nieświadomie zaciskając pieści na kratach.
- Potem jak Arnan skończył się nią.... zajmować, oddał ją do dyspozycji nam – dodał strażnik wybuchając śmiechem.
- Przyznam ci, że już wiem dlaczego się z nią ożeniłeś – podjął drugi. – Ona naprawdę jest
w tym świet... – nie dokończył, gdyż Kingstone w końcu nie wytrzymał i
pomiędzy kratami uderzył go pięścią, a ten przewrócił się i uderzył
głową o kamienną podłogę.
- Ty wieśniaku! – wrzasnął drugi wartownik, po czym wyciągnął żelazną
maczugę i zaczął okładać więźnia. Kiedy wreszcie Nimar upadł na ziemię
cały zakrwawiony i bezwładny, strażnik podniósł swojego jęczącego
kolegę i ruszył z nim w kierunku wyjścia.
Kingstone czuł ból w każdej części swojego ciała i nie był w stanie się
ruszyć, lecz nagle poczuł jak ktoś wkłada mu coś zimnego w rękę.
- Masz, wypij to – rozległ się głos jego współlokatora.
Nimar podniósł wzrok na przedmiot w swojej ręce i spostrzegł małą buteleczkę, wypełnioną czarnym, gęstym płynem.
- Co to jest? – wychrypiał z trudem.
- Mikstura leczenia. Udało mi się przemycić tutaj kilka z nich.
- A czemu mi ją dajesz? – zdziwił się Kingstone.
- Bierzesz czy nie? – niecierpliwił się współwięzień.
Nimar nie zastanawiając się długo odkorkował butelkę i jednym haustem
wypił całą jej zawartość. Poczuł jak kojące ciepło rozchodzi się po
całym jego ciele, aż w końcu udało mu się nawet siąść na podłodze, mimo
okropnego bólu, który rozsadzał mu od środka czaszkę.
- A teraz mów, czemu masz na pieńku z tym dupkiem Rizzenem – powiedział nieznajomy.
- Właściwie to sam nie wiem, czemu on się na mnie uwziął – odparł
Kingstone. – Ja jestem tylko zwykłym myśliwym i nigdy wcześniej nawet
nie spotkałem Lorda Arnana.
- No to za co cię skazali? – zdziwił się współwięzień. – Przecież musieli mieć jakiś powód.
- Wrobili mnie w morderstwo dwójki jego służących. Sfałszowali dowody tak, że wszystko wskazywało na mnie.
- To w jego stylu. Ale widzę, że obaj jesteśmy tu z jego powodu. Jestem Sobies – wyciągnął rękę do Nimara.
- Ty też jesteś niewinny? – uśmiechnął się myśliwy.
Współwięzień wybuchnął śmiechem i odparł:
- Tego bym nie powiedział. Trafiłem do tych lochów specjalnie, ale nie byłbym tu gdyby nie Arnan. Ale to długa historia...
- Mamy przecież kupę czasu. – odparł Nimar. – Powiedziałbym wręcz, że aż za dużo.
- Niech ci będzie – wzruszył ramionami Sobies. – Zacznę może od mojej
pracy. Jestem najemnym skrytobójcą – uciszył ręką zaskoczonego
myśliwego. – Ten.... skurwiel wynajął mnie żebym zabił jego
największego rywala, Lorda Lirka. Oferował mi za to kupę kasy, tyle ile
nie widziałeś przez całe twoje życie chłopcze. Był pewien, że mi się
nie uda, że co najwyżej zabije kilku ludzi jego wroga zanim sam padnę.
Nie docenił mnie. Właściwie to nie było trudne, wystarczyło tylko
znaleźć odpowiedni moment. Lirk cały czas był otoczony dziesiątkami
strażników, lecz ze swojej rezydencji na cotygodniową mszę jechał
karetą
z tylko kilkuosobową obstawą. Do dzisiaj nikt nie potrafi wyjaśnić, kto
był sprawcą tamtej rzezi. Jak teraz przypomnę sobie obrazy tamtej
walki, to boję się sam siebie. I jest jedna rzecz, której sobie nigdy
nie wybaczę – spuścił na chwilę wzrok i zawiesił głos.
- Co się stało? – podchwycił Nimar.
- Lirk wyjątkowo zabrał wtedy ze sobą żonę i dziecko – kontynuował
drżącym głosem Sobies. – A nie mogłem zostawić ŻADNYCH świadków. Teraz
chyba nie byłbym w stanie tego zrobić. Wtedy powodował mną zimny i
opanowany szał, jakże charakterystyczny dla dobrych skrytobójców. Brak
żadnych oporów, rozterek, spokój sumienia... – przerwał na chwilę i
westchnął głęboko. – Jak mi tego teraz brakuje. Ale wracając do
opowieści, jak już powiedziałem, udało mi się wykonać zadanie i
wróciłem zadowolony do rezydencji Arnana po należną mi zapłatę. On
jednak zdołał się już wcześniej dowiedzieć o powodzeniu mojej misji i
choć był niezmiernie zadowolony, był na tyle skąpy, że wolał nasłać na
mnie skrytobójców, którzy zaatakowali mnie zaraz po moim wejściu do
jego domu. Lecz znów mnie nie docenił. To była zaledwie czwórka
gówniarzy, którzy nie wiedzą co to strach. Co to ból. Co to śmierć.
Nawet mi ich nie żal, sami sobie w końcu wybrali ten zawód. Oczywiście
nie musiałem się długo zastanawiać, aby się domyślić skąd oni się tam
wzięli. Jednak wtedy rozległ się alarm i zewsząd zbiegli się strażnicy.
Szybko wskoczyłem na dach, potem skoczyłem z otaczającego rezydencję
muru i zgubiłem pogoń w wąskich uliczkach miasta. Jednak on wiedział,
że ja nie zapomnę. Dopiero teraz zaczął się mnie bać. Wynajął potężnego
czarodzieja, który udał się za mną w pogoń. Wiesz, jestem złodziejem od
dziecka, znam każdy zaułek w mieście i jestem w stanie zgubić nawet
swój cień. Ale jestem zielony jeśli chodzi o magię i śledzenie za
pomocą niej. Dlatego kilkukrotnie otarłem się o śmierć, kiedy Isgot -
bo tak ma na imię ten mag - mnie znalazł. Życie zawdzięczam wyłącznie
swojemu szczęściu i wiernym przyjaciołom, na których zawsze mogłem
liczyć. Ale wiedziałem, że
w końcu powinie mi się noga i zginę. Dlatego musiałem jakoś zażegnać
niebezpieczeństwo. Dowiedziałem się, że miejskie lochy są otoczone
sferą antymagii gdzie nie działają żadne zaklęcia, ze względu na kilku
przetrzymywanych tutaj czarodziei. Postanowiłem wykorzystać ten fakt i
pod przebraniem żebraka okradłem jednego ze szlachciców, za co trafiłem
tutaj. To wydaje się więc dziwne, ale jestem tu dobrowolnie.
- Akurat – zaśmiał się Nimar. – Nawet jakbyś chciał, to byś nie wyszedł stąd.
- Chłopcze, mówiłem ci już, że wielu mnie nie doceniało. Ale właściwie, mógłbyś mi się przydać.
- Hm, przydać? – spytał Kingstone.
- Tak. Miałbym dla ciebie takie małe zadanie – powiedział Sobies. –
Pomogę ci się wydostać z więzienia, a ty w zamian poszedłbyś do mojego
przyjaciela i przekazał mu ode mnie wiadomość. Doszedłem do wniosku, że
dłużej już tak nie wytrzymam, pora przejść do kontrataku. Albo ja
zabije tego maga, albo on mnie, nie widzę innego wyjścia.
- A co ja dostanę w zamian? – zapytał myśliwy. – Przecież jak stąd
ucieknę, to cała straż miejska będzie mnie szukać. Jak mnie znajdą, to
zabiją bez pytania.
- Tym się nie przejmuj, mój przyjaciel zapewni ci azyl, a gdy już stąd
wyjdę, resztą zajmę się ja – wyjaśnił skrytobójca. – Poza tym jeśli mi
się uda, pozbędę się naszego wspólnego wroga, tego próżnego Lorda
Rizzena.
Po dłuższej chwili Nimar w końcu odparł:
- Zgoda. A więc jaki masz plan?
Myślisz, że sobie poradzisz? – upewnił się po raz wtóry Sobies.
- Tak, umiem się dobrze skradać, broń też nie jest mi obca. W końcu
jestem myśliwym, bez tego bym nie mógł wyżywić rodziny – przez twarz
Nimara przemknął cień, kiedy przypomniał sobie opowieść strażników o
jego żonie.
- Dobra – stwierdził wreszcie po chwili skrytobójca, po czym wyjął z
połów płaszcza pożółkłą kopertę i dał ją myśliwemu. – Daj to mojemu
przyjacielowi Neratinowi. Spytaj
o niego w karczmie „Złamany Sztylet”.
Sobies wyciągnął z mocowania swojej pryczy kawałek żelaznego drucika i
podszedł do krat. Po kilku sekundach słychać było metaliczne
szczęknięcie i sztaba przytrzymująca stalowe drzwi puściła. Skrytobójca
popchnął je, wyszedł z celi i powiedział;
- Idź w lewo aż do wyjścia, potem schodami na górę, po prawej będzie
wyjście z budynku. Będę ci towarzyszył aż do tamtego miejsca, dalej
będziesz musiał radzić sobie sam, wolę nie ryzykować i nie wychodzić
nigdzie, gdzie ten czarodziej mógłby mnie namierzyć, dopóki nie będę
gotów. Strażnikami się nie przejmuj – wyciągnął kawałek prowizorycznego
sznura upleciony z prześcieradła. – Zajmę się nimi.
Nimar niepewnie wszedł do korytarza i skierował się we wskazanym mu
kierunku. Po chwili usłyszał jakże znajome kroki strażników przed sobą,
lecz kątem oka spostrzegł jak jakiś cień przemknął obok niego, a w
chwilę potem rozległ się zduszony krzyk i przepełnione bólem jęknięcie.
Kiedy przeszedł kolejnych parę metrów, zauważył ciała trzech strażników
leżące na podłodze. Jednemu z nich brakowało miecza w pochwie. Biorąc
przykład ze skrytobójcy, Kingstone również wziął jeden z prostych,
krótkich mieczy i zatknął go sobie za pas, po czym ruszył schodami w
górę. Spotkał tam Sobiesa stojącego obok zwłok dwójki wartowników
w płaszczu ociekającym krwią, choć domyślał się, że nie była to jego
krew. Skrytobójca wycierał właśnie swój miecz o zbroję jednego z
martwych strażników i spokojnym gestem wskazał myśliwemu drzwi po
prawej, a Nimar nie ociągając się przeszedł przez nie
i z tęsknym zachwytem wciągnął w nozdrza świeże, nocne powietrze,
napawając się tą chwilą, po smrodzie nieczystości i zgnilizny lochów.
Szybko jednak otrząsnął się i ruszył ścieżką w stronę widniejącej w
oddali dzielnicy portowej, lekko oświetlonej, przez poświatę pozostałą
po Słońcu, które musiało zaledwie przed chwilą skryć się za horyzontem.
Spostrzegła go jednak dwójka wartowników stojących przy bramie
prowadzącej do wejścia na terytorium twierdzy, we wnętrzu której
mieściły się lochy miejskie. Kingstone nie mając zbyt wielkiego wyjścia
rzucił się biegiem w stronę muru otaczającego ten teren i wspiął się
szybko na niego i zeskoczył na drugą stronę, słysząc tuż za sobą
okrzyki goniących go ludzi. Po odgłosach rozpoznał, że do tamtych dwóch
dołączyło jeszcze kilku lub kilkunastu, wolał się nie odwracać żeby to
sprawdzić, bo bał się potknąć na nierównym terenie w niemal całkowitych
ciemnościach. Kiedy dotarł do linii domów natychmiast zaczął kluczyć
w wąskich uliczkach, ciągle słysząc kroki pogoni. Mieszkańcy wychodzili
przed domu zaciekawieni rozgardiaszem wywoływanym przez strażników, co
ku jego uciesze znacznie ich spowolniło. Postanowił pobiec prosto do
„Złamanego Sztyletu” i tam spróbować szukać pomocy. Po kilku minutach
wreszcie odnalazł całkiem spory, drewniany dom, z lekko spróchniałym
szyldem przedstawiającym zardzewiały, pęknięty sztylet. Bez wahania
wpadł do środka i rozejrzał się.
W środku była tylko piątka klientów i karczmarz, który z wyrazem
najgłębszej nudy na twarzy brudną ścierka wycierał jeszcze brudniejsze
kufle. Nimar podszedł do niego
i powiedział:
- Ja do Neratina! Mam do niego bardzo pilną sprawę, chcę z nim rozmawiać jak najszybciej!
Na te słowa jeden z siedzących przy stole ludzi szybko zastawił drzwi
stołem barykadując je, a innych dwóch chwyciło mocno myśliwego i
przystawiło mu nóż do gardła.
- Skąd o nim wiesz? – spytał jeden z nich ochrypłym głosem.
- A co was to obchodzi? – spytał Kingstone drżącym głosem siląc się na odwagę.
Jeden z mężczyzn uderzył go mocno w brzuch, aż całe powietrze wyszło Nimarowi z płuc
i osunął się na podłogę, jednak zaraz tamci brutalnie go podnieśli.
- Skąd o nim wiesz? – ponowił pytanie mężczyzna.
- Powiedział mi o nim taki facet, który przedstawił się jako Sobies. Kazał mi tu przyjść
i zapytać się o niego.
- Jasna cholera! – krzyknął niezwykle chudy jegomość stojący wcześniej z boku zajścia. Podszedł szybko do myśliwego i zapytał:
- Gdzie on jest? Co on robił przez te cztery lata?
- Mam dostarczyć wiadomość Neratinowi. Ale tylko jemu.
Jeden z oprychów wziął już zamach aby zdzielić Nimara w brzuch, lecz chudzielec powstrzymał go skinieniem ręki.
- To ja jestem Neratin – powiedział. – Mów szybko, co się dzieje z Cieniem.
- Z Cieniem? – zapytał myśliwy.
- Tak mówili na Sobiesa przyjaciele.
- Aha. A więc mam dla ciebie wiadomość od niego – wyciągnął pożółkłą
kopertę z kieszeni spodni i podał ja chudzielcowi. – Prosił także, abyś
dał mi azyl dopóki on nie wyjdzie
z lochów, bo teraz cała straż miejska mnie szuka.
Neratin wziął kopertę, otworzył ją krótkim szarpnięciem, po czym szybko
przeleciał wzrokiem po liście, który znajdował się w środku, po czym po
chwili namysłu spytał:
- A nie mówił ci JAK mamy to zrobić?
- Co masz na myśli? – zdziwił się Nimar.
Chudzielec pokazał mu list, na którym znajdował się dokładny plan,
podpisany jako „rezydencja Rizzena”. Z tekstu obok niego, udało mu się
szybko wychwycić o co chodziło.
- O kurwa – powiedział po chwili roztrzęsiony myśliwy. – On chce go pojutrze zaatakować.
Nagle w karczmie rozległo się głośne pukanie.
- Otwierać! Szukamy zbiega i mamy nakaz przeszukania każdej dziury w tym mieście!
Neratin przytomnie popchnął pęknięty kawałek deski w ścianie i otwarło
się wąskie przejście, prowadzące krętymi schodami w dół. Wepchnął
szybko do środka Nimara i zatrzasnął je za nim, po czym odsunął stół od
drzwi i wpuścił do środka strażników.
- Czemu zamknęliście drzwi? – warknął jeden z nich. – Coś ukrywacie?
- A czemu mielibyśmy coś ukrywać? – zdziwił się Neratin. – Po prostu
usłyszeliśmy, że po mieście grasuje groźny uciekinier i
zabarykadowaliśmy się, żeby się tu nie dostał.
- Dobrze zrobiliście – powiedział największy z wartowników kładąc
chudzielcowi ogromną rękę na ramieniu. – Jakbyście go widzieli, to
dajcie nam jak najszybciej znać! – dodał, po czym razem z resztą
oddziału wybiegł z karczmy.
Przyjaciel Sobiesa odczekał chwilę, po czym zszedł tym samym przejściem, w którym
w przed chwilą zniknął myśliwy. Na dole znajdowała się duża, kamienna
komnata, z rzędem łóżek pod jedną ścianą, a także kilkoma stołami,
krzesłami, szafkami i półkami. Na ścianach zatknięte były pochodnie, a
podłogę wyścielały garbowane skóry zwierzęce, w większości owcze. Po
pomieszczeniu krzątało się kilkoro ludzi, a na najbliższej pryczy
siedział Nimar.
- Już poszli – zawołał podchodząc do niego. – Musimy się przygotować jak najszybciej
i zebrać jak najwięcej ludzi na pojutrze.
- Chwila – przerwał mu Kingstone. – Jak to MY?
- Chyba nie myślisz, że bezinteresownie udzielę ci schronienia? –
zaśmiał się Neratin. – Do tej akcji potrzebujemy każdego człowieka,
jakiego uda nam się zwerbować i któremu możemy zaufać. A szczególnie
tych drugich jest niewielu. A z tobą mam przynajmniej pewność, że
będziesz trzymał gębę na kłódkę.
- Ale... – zaczął Nimar.
- Żadnych „ale”! Damy ci dobrą broń i lekki, ale wytrzymały strój.
Jeśli będziesz próbował uciec, nie tylko straż będzie cię ścigać – z
tymi słowy chudzielec ruszył w stronę schodów na górę...
Gdzie on do cholery jest! – niecierpliwił się jeden ze skrytobójców zacierając nerwowo ręce. – Miał już dawno być!
- Uspokój się Filt – złajał go Neratin. – Ciekawe ile tobie by zajęło
wymknięcie się z lochów, szczególnie po ostatnim incydencie.
- Po co my w ogóle na niego czekamy? – odparł asasyn. – Czemu ryzykujemy życiem dla niego?
Nagle jakiś kształt wyskoczył z cienia i szybko zarzucił skrytobójcy cienką żyłkę na szyję
i powiedział cicho:
- Bo wystarczy jedno pociągnięcie i nawet nie zdążysz krzyknąć.
- Sobies! – krzyknął uśmiechnięty Neratin. – Już się bałem, że cię złapali.
Nimar nagle rozpoznał w ciemnej sylwetce byłego współwięźnia.
- Neratin! – ucieszył się skrytobójca, zdejmując śmiertelną zabawkę z
szyi Filta. – Bałem się, że nie uda ci się zorganizować ludzi na czas.
Mamy trochę czasu, udało mi się wymknąć
z celi niezauważonym, ale niedługo pewnie spostrzegą moje zniknięcie.
Poza tym obawiam się, że ten czarodziej może mnie namierzyć.
- Słuchaj – zaczął chudzielec. – Znasz mojego pecha, poza tym nie
jestem już tak sprawny jak za młodu. Ja zajmę się strażnikami na
zewnątrz, ale wolę nie wchodzić do środka. Tam wystarczy przypadkowa
strzała albo nieopatrznie pchnięty sztylet... sam wiesz, nigdy nie
lubiłem ryzyka.
- Ech, zgoda – odparł po chwili Sobies. – Szczerze mówiąc liczyłem na
twoje wsparcie, słyszałem wiele opowiadań o twoich dokonaniach. Ale i
tak wystarczająco mi pomogłeś. Ilu ludzi zebrałeś?
- Trzydziestu czterech – powiedział Neratin. – Mogłem załatwić ich więcej, ale wolałem postawić na dyskrecję.
- I dobrze zrobiłeś – zgodził się skrytobójca. – To nie powinno być trudne. A gdzie ten Nimar co dostarczył ci wiadomość?
- Pójdzie z nami – wyjaśnił chudzielec wskazując na siedząca w cieniu
drzewa sylwetkę po czym dodał szeptem. – Wolałem nie ryzykować,
zostawiając go w Sztylecie.
- On jest za głupi żeby jakkolwiek zadziałać przeciwko nam – zaśmiał
się Sobies. – Poza tym został wrobiony, więc nie ma praktycznie nic
wspólnego ze sprawą.
- Może i tak, ale ja zawsze byłem ostrożny.
- Oj Neratin, Neratin, dziczejesz na starość.
- Każdy ma swoje dziwactwa Cieniu – odparł chudzielec.
Po chwili ciszy Sobies w końcu zapytał:
- Ludzie gotowi?
- Aż za bardzo. Czekają już prawie godzinę na ciebie i niecierpliwią się powoli.
- No to na co czekamy? – uśmiechnął się diabelsko skrytobójca. – Ruszamy!
Neratin skinął głową i poszedł wydać rozkazy swoim ludziom. Po kilku
minutach wszyscy już szli w kierunku oddalonej o niecałą milę
rezydencji. Posiadłość Rizzenów położona była na skraju miasta, dlatego
leżała przy samym niemal lesie. Grupka skrytobójców skrzętnie to
wykorzystała i podeszła pod samo ogrodzenie niemal niezauważona. Sobies
jako pierwszy wspiął się szybko na mur, wykorzystując linę z kotwiczką,
po czym bezszelestnie zabił dwójkę strażników w wartowni, po czym dał
znak reszcie, że droga wolna. Skoczył na dziedziniec posiadłości i
kryjąc się w gęstych krzakach porastających tą część ogrodu, podszedł
do pilnujących głównego wejścia ludzi i dwoma celnymi rzutami zatrutych
strzałek zakończył ich żywot. Słysząc za sobą stłumione przez grube
buty kroki swoich skrytobójców, otworzył drzwi i wszedł do środka
budynku.
- Coś za łatwo nam idzie – szepnął ktoś z boku. Sobies odwrócił się w
jego stronę i ze zdziwieniem spostrzegł Nimara, niezwykle groźnie
wyglądającego w czarnych niczym noc szatach i z dwoma długimi
sztyletami u boku.
- To zawsze jest łatwe, jeśli umiejętnie się to robi – wyjaśnił skrytobójca.
- Ale po ostatnich wydarzeniach, Arnan powinien zacząć coś podejrzewać.
- Najwyraźniej zrobił się zbyt pewny siebie – wzruszył ramionami Sobies ciągle skradając się korytarzem naprzód.
Ich rozmowę przerwał strażnik, który nagle wyszedł z jednych z bocznych
drzwi zapinając sobie rozporek z uśmiechem na twarzy i na ich widok
pobladł, lecz zachował na tyle przytomności, by zawołać na alarm. Była
to zresztą ostatnia rzecz jaką powiedział w swoim życiu, które
zakończył sztylet jednego z asasynów.
- Szybko! – krzyknął Sobies. – Rozdzielmy się i zabijmy Rizzena zanim
ucieknie! – szybko pokazał kilku skrytobójcom by poszli w lewo, on zaś
z pozostałymi poszedł prosto, w głąb kompleksu pomieszczeń. Ku jego
zdziwieniu Nimar sam poszedł w prawo, lecz nie miał czasu, aby mu to
wybić z głowy. Zresztą, nie przejmował się nim za bardzo.
Tymczasem myśliwy postanowił udać się na własne poszukiwania. Jemu nie
zależało na śmierci Lorda Rizzena, tylko na odzyskaniu żony i dziecka,
którzy prawdopodobnie byli gdzieś tu przetrzymywani, gdyż w domu ich
nie zastał. Przemknął przez kilka pustych pomieszczeń, aż wreszcie
doszedł do drugiego korytarza. Nagle zza jednych drzwi usłyszał jakieś
głosy. Podszedł bezszelestnie do nich i zajrzał przez szparę w drzwiach.
Zobaczył Sobiesa i jego ludzi, otoczonych zewsząd przez ciężko
uzbrojonych rycerzy, których w ogromnym pomieszczeniu znajdowały się
dziesiątki. Na końcu pomieszczenia
z wyrazem triumfu stał Lord Arnan, a obok niego stała wysoka postać w
powłóczystych szatach, która jak się domyślił Nimar była znienawidzonym
przez jego byłego współwięźnia czarodziejem Isgotem.
- A więc znowu się widzimy Cieniu – powiedział Rizzen. – Och, zapomniałem ci podziękować wtedy za zabójstwo Lorda Lirka.
Sobies mocno zacisnął ręce na sztyletach, aż pobielały mu knykcie.
- Niestety, twój śmiały plan zabicia mnie dzisiaj nie wypalił, nikt nie
jest doskonały – kontynuował Arnan. – Pewnie zastanawiasz się gdzie
popełniłeś błąd.
Kiedy Rizzen nie doczekał się odpowiedzi, ciągnął dalej:
- Otóż każdego można kupić, jeśli ma się takie środki jak ja – wskazał
na drzwi za skrytobójcą, przez które wszedł Neratin ze spuszczonymi
oczami. – W takim zawodzie jak twój, powinieneś najlepiej wiedzieć, że
zaufanie jest najgroźniejszą bronią, która prędzej czy później obróci
się przeciwko nam skuteczniej, niż jakikolwiek sztylet. – odwrócił się,
aby usiąść na rzeźbionym krześle i usłyszał głuchy stukot, kiedy dwa
sztylety ciśnięte niewiarygodnie szybko przez Sobiesa zatrzymały się na
magicznej tarczy Isgota, zaledwie centymetr od jego głowy.
- Widzę, że nigdy się nie poddajesz. – powiedział lekko pobladły Arnan.
– Jednak tym razem przegrałeś. Tym razem mam zbyt wielu ludzi, by udało
ci się ich pokonać lub uciec. Gra skończona, trafiłeś na lepszego od
siebie.- Usiadł na krześle i oparł brodę na dłoni, po czym machnął ręką
i dodał: - Zabić ich.
W końcu strach wziął górę nad ciekawością Nimara więc zaczął szybko
biec byle jak najdalej od drzwi, lecz mimo wszystko głośne jęki
mordowanych doleciały do jego uszu. Nie mogąc już tego dłużej wytrzymać
wbiegł w pierwsze drzwi jakie znalazł i zatrzasnął je za sobą.
Ku jego ogromnemu zdumieniu, znalazł tam swoją żonę, w pięknej, długiej sukni, patrzącej na niego jak na ducha.
- K...kochanie? – spytał niepewnie zdając się nie zwracać uwagi na to, że jego Anna była bardziej przerażona niż ucieszona.
Jego żona po chwili otrząsnęła się i rzuciła mu się w ramiona. Kiedy
wziął ją w swoje ramiona poczuł ukłucie w klatce piersiowej, a potem
ogromny ból promieniujący na całe ciało. Odszedł krok do tyłu i
spostrzegł sztylet wbity aż po rękojeść w swoją pierś. Spojrzał
niedowierzająco na Anne, lecz ona choć była blada, to jednak jej twarz
wyrażała zdecydowanie.
- A... ale, dlaczego? – spytał czując jak nogi się pod nim załamują.
- Zawsze byłeś naiwny Nimarze. – powiedziała chłodno. – Nigdy nie
miałeś praktycznie żadnych ambicji, a ja chciałam opływać w luksusach,
żyć jak królowa. – zamilkła na chwilę, po czym dodała – To było miesiąc
temu, na rynku spotkałam Arnana. Gapił się na mnie jakby pierwszy raz w
życiu kobietę widział, dosłownie rozbierał mnie wzrokiem. – uśmiechnęła
się. – Przyjemne uczucie. Mnie jednak interesowało jedynie to, że był
obrzydliwie bogaty. Tylko ty stałeś na przeszkodzie, ale jak widzisz
jakoś sobie poradziliśmy z tym... problemem. To już jest koniec
Nimarze, to nie jest bajka i nie skończy się szczęśliwie. Żegnaj
kochanie – Anna pocałowała swojego męża w usta, po czym szybko wyszła
drzwiami zamykając je wraz ze swoją przeszłością za sobą.
Nimar zamknął oczy i zatonął w kolejnej fali bólu, czując jak świat dookoła rozmywa się...